Opening up
Bardzo lubię "dziewczyńskie" pogaduchy. No dobra, uwielbiam. Mogę gadać godzinami o: życiu w ogóle, miłości, pracy (trochę mniej), dzieciach, modzie, marzeniach, wnętrzach, zakupach, problemach, polityce (choć ostatnio się opuszczam - za dużo piszę ;)
I like girls' talk. OK, I love it. I could talk for hours about: life (in general), love, work (little less), children, fashion, dreams, interiors, shopping, problems, politics (though I've been skipping it lately - go figure why ;)
Ale ponieważ pracuję, mam dziecko, męża, dom, żyję w ciągłym chaosie. Wszystko robię pod jakąś presją i wiecie co zauważyłam? Zauważyłam, że gdy rozmawiam z przyjaciółkami (dziewczynami), prawie żadnego(!) wątku, który zaczniemy, nie kończymy!
Wygląda to mniej więcej tak: zaczynam mówić o tym, jaki świetny film ostatnio widziałam i bardzo zwinnym "ruchem" przechodzę do, dajmy na to, uczulenia dziecka na proszek do prania (nie kończąc tego pierwszego). Serio, czy ja jestem normalna? To się chyba nazywa kobieta chaos.
I początkowo pomyślałam, że może to dlatego, że w większości "gadamy" sobie z dziewczynami, gdy wokół nas biegają dzieci. Wiadomo, jak jest... :)
Ale wcale nie, nasze rozmowy wyglądają tak samo, nawet gdy tych dzieci nie ma (rzadko bo rzadko, ale jednak)!
And because I work, am a mom, a wife, a housewife, I live under a lot of stress. Everything I do, I do under some kind of pressure, and you know what I realized? I realized that when me and my girlfriends talk, we hardly ever finish our thoughts.
Basically, it looks like this: we start talking about a great movie we saw and very smoothly start talking about a rash one of our kids had after using that washing powder (not pulling at the first thread anymore). Seriously, am I normal? I guess it's called chaos-woman.
And at first I thought, maybe it's beacuse we talk with the kids running around us. You know that, right? :)
But no, our conversations look the same, even if the kids are not around (not too often, but still)!
Doszłam więc do takich oto konkluzji.
Jesteśmy bardzo niecierpliwe (przynajmniej ja). Im szybciej, tym lepiej. Nie zaczynamy oglądać filmu, bez czytania opisu, nie czytamy gazet w całości (nawet nie wspomnę, ile numerów magazynów na mnie czeka), zakupy, przejazd przez miasto, załatwianie spraw - byle szybko.
Wieczna presja czasu. Zbyt wiele do zrobienia, za mało czasu. Wracam do domu ze spotkania i "nic" nie wiem. Nie pamiętam, jaki był tytuł książki polecanej przez siostrę, kiedy dokładnie znajomi jadą na wakacje... I wierzcie mi, to co mówicie jest dla mnie ważne. Bardzo.
Czy Wam też się to zdarza? Czy to tylko ja żyję w takiej ciągłej gonitwie za czymś? Myślę, że niektórych z tych rzeczy nie da się przeskoczyć. Życie. Może zwyczajnie postarajmy się sobie czasem odpuścić, choć na moment. A co do spotkań towarzyskich: kończyć myśl, kończyć zdania i pozwolić ludziom je kończyć. Być tu i teraz.
So I got to a conclusion.
We are very impatient (at least me). The faster the better. We don't start watching a movie before we read the review, we don't read magazines cover to cover (I won't even mention how many of them are waiting to be read), shopping, driving through the city, running errands - the faster the....
Endless time pressure. Too much to do, too little time. I come back from a meeting and I don't remember everything. I don't remember the title of the book my sister recommended to me, when exactly our friends are going away... And believe me, I do care about what you are saying. I do.
Is it only me? Am I the only person living a life on the run? Well, I guess some things cannot be changed. That's life (Frank Sinatra knew what he meant, lol). Maybe we should simply let it go, from time to time. And as far as our social lives go: finish your thoughts, let others do the same. Be right here, right now.
Tyle gadania a jakbyśmy nic nie rozmawiały! ja też mam takie odczucie, czasem to jest straszne! Nie?
ReplyDeleteTyle gadania a jakbyśmy nic nie rozmawiały! Ja też tak mam, czasem to mnie przeraża!
ReplyDeleteDużo tematów, malo czasu..... A po powrocie do domu uswiadamiasz sobie, ze nie znasz żadnego zakończenia.....😕 cieszę się ze nie jestem jedyna!!!!
ReplyDeleteTa gonitwa nigdy się nie skończy- nie ma w tym żadnego pocieszenia :) Chcemy, aby podmuchy sprzyjających wiatrów nas nie opuściły, dając dobrą energię, więc czujemy się zmęczone, ale jednocześnie liczymy na więcej, bo przecież wciąż jest tyle do zrobienia no i jutro też jest dzień :) To jest ta przewrotna kobieca natura. M.
ReplyDelete