Disturbia...
Jak pewnie część z Was wie, nie było mnie na blogu od bardzo dawna. Wiem, przepraszam i zapraszam Was do lektury, w której odkryjecie tajemnicę mojego nagłego zniknięcia.
Od nie pamiętam kiedy, nie podróżowałam sama. Najpierw były to wakacje z rodzicami, w międzyczasie szkolne wycieczki, potem wyjazdy z chłopakiem, potem z mężem, aż w końcu z mężem i dziećmi. Zawsze z kimś, nigdy sama. Zawsze był ktoś do kogo można zagadać, z kim można dzielić dobre i złe chwile podczas podróży. Jednak przede wszystkim zawsze był ktoś, dzięki komu nie musiałam polegać wyłącznie na samej sobie, bo wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie. Nigdy nie musiałam się sama martwić, czy i jak dokądś dojechać, gdzie zjeść, co robić w wolnym czasie, szczególnie jeśli chodzi o orientację w terenie, haha.
No i tak okopałam się w swojej strefie komfortu, otoczona ludźmi, których kocham, bezpieczna. Ponieważ od tylu lat zawsze byłam otoczona ludźmi, zapomniałam o tym, jak to jest, stanowić samemu o sobie. Zapomniałam, jak to jest polegać tylko na sobie.... Muszę przyznać, że to okropne, że zapomniałam o tym, że oprócz wszystkich ról, które wykonuję, jestem także odrębną jednostką...
W styczniu zaproponowano mi wyjazd służbowy do Anglii, na dwa tygodnie...samej. Perspektywa wyjazdu była tak odległa, że wydawało mi się, że to nigdy nie nastąpi. Zgodziłam się więc i wróciłam do swoich zajęć.
Jednak w końcu nadszedł moment, w którym dotarło do mnie, że jednak jadę, że muszę zacząć pakować rzeczy, uświadomić dzieci, że mamy nie będzie przez dwa tygodnie. Byłam przerażona (i przede wszystkim przepracowana). Do samego końca nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę...
Ale w końcu wsiadłam w samolot i poleciałam, pełna obaw, rozterek i tęsknoty (tak, już na samym starcie) za rodziną.
Nawet nie wiecie jak trudno jest zmierzyć się z chwilą, kiedy zostajesz sama ze sobą i musisz zrobić wszystko, żeby znaleźć swoje mieszkanie i zacząć funkcjonować na zupełnie nowych dla siebie zasadach. Musisz się wziąć w garść i po prostu chwycić byka za rogi. Nie jest to takie proste, po latach polegania na innych. Myślisz wtedy, co ty tu robisz? Czemu nie jesteś w domu z dziećmi? Jak dojechać do tego cholernego centrum? Gdzie jest przystanek? Jak zamierzasz jeździć transportem publicznym, skoro całe dnie spędzasz w samochodzie? I kto do cholery Ci pomoże? Tysiąc myśli na minutę, hehe.
Jednak gdy porządnie się wyśpisz, uspokoisz, dojdziesz w końcu do racjonalnych wniosków uświadamiasz sobie, że musisz i nie masz wyjścia. Otwierasz się i powoli dociera do Ciebie, że jesteś w stanie polegać tylko na sobie. Czujesz, że rosną Ci skrzydła. Wiesz, że poradzisz sobie w najdziwniejszej sytuacji. Jesteś z siebie dumna. To okropne, bo dopiero ten wyjazd uświadomił mi, że zapomniałam o sobie i że w ogóle sama siebie nie znam...
Z jednej strony czujesz straszną tęsknotę za rodziną, mężem i dziećmi (zamartwiasz się, że dzieci o Tobie zapomną), z drugiej czujesz, że po raz pierwszy od wielu lat masz czas tylko dla siebie...Cudowne uczucie, gdy masz szansę odkryć te wszystkie uczucia na nowo. Masz czas wolny i masz totalną swobodę jak go wykorzystasz...mmmm. Więc, jeśli któraś z Was ma szansę choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.... polecam :)
As some of you might have noticed, I haven't been here for a while. I know, I'm sorry and so I'm inviting you to read the story of my unexpected disappearance.
Since I can remember I haven't been traveling alone. First there were vacations with my parents, some school trips in the meantime, then trips with my boyfriend and later on my husband, and finally with my husband and the kids. Always with someone, never alone. There was always someone to talk to, whom I could share all the good and the bad moments with when traveling. But most importantly, there was always someone, which meant I didn't really have to rely only on myself, because we would always decide on everything together. I didn't have to worry whether or how to get somewhere, where to eat, what to do, let alone spatial orientation, haha. So I got so cozy in my comfort zone, surrounded by people whom I love, safe and sound. And since I had been among the people, I forgot how it feels to stand for yourself. I forgot how it is to depend only on myself... I must say it's horrible that I forgot that apart from being all those things I do, I am still an individual...
In January at work they offered me a trip to England, for two weeks... alone. The perspective was so distant I agreed and went back on to my usual stuff.
But finally the time to leave was coming and I realized I was really about to leave, and that I had to start packing and tell the kiddos mommy was leaving for two weeks. I was petrified (and most of all I was overworked). I didn't think it was really happening... But finally I got onto the plane and took off full of worries and already missing (yes, instantly) my family.
You don't even realize how hard it is to face the moment when you're left alone and you need to find your accomodation and start living your new reality. You need to get a grip and just take the bull by the horns, as they say. It's not as simple as it sounds after years of relying on others. All you think at that very moment is, what are you doing here? Why the hell aren't you at home with your kids? How the hell do you get to the center? Where is the damn bus stop? How on earth are you going to use public transport when you're used to spending whole days using your own car? And who the hell will help you? Thousands of thoughts at a time, haha.
But when you get some sleep, calm down, you finally find yourself thinking that you have to face the new situation, you don't really have a choice. You open yourself to the new and step by step you learn that you can depend on yourself. You feel as if you had wings growing. and you know that you can face even the weirdest situation you can imagine. I was really sad when I realized that I had forgotten about myself and that actually I didn't really know myself...
On the one hand you're homesick and you miss your family, your kids and husband (you worry that they won't remember you), and on the other hand you feel that it is just 'you' time and you haven't had it for years... You're in heaven when you can rediscover all those feelings again. You have plenty of time and you can do whatever you want....mmmmm. So if any of you ladies has ever a chance to run away from the mundane reality, just for a while... I would say... go for it ;)
Comments
Post a Comment